Przejdź do treści
Ef Ef » Lekko. Słowa zostały rzucone

Lekko. Słowa zostały rzucone

Lekko. Jak pokochać depresję? recenzja

Niedawno przybyła do mnie książka Lekko. Jak pokochać depresję? napisana przez Dominika Waszka, hipnoterapeutę, dziennikarza, specjalistę terapii zaburzeń lękowych i depresyjnych. Publikacja ta trafiła w moje ręce nie przypadkiem – uczestniczyłam w procesie jej powstawania. Już podczas pierwszego redakcyjnego czytania wiedziałam, że to pozycja, która zasługuje na kilka słów recenzji.

Można rzec, że byłam doskonałym beta-readerem dla tej książki. W końcu przez lata przewinęło się w moim życiu kilka terapii, w celach terapeutycznych wydałam tomik ze swoimi grafikami i utworami zapisującymi życie z pogranicznym zaburzeniem osobowości. Wiele lat leczyłam się też na depresję, lęki, fobię społeczną. Innymi słowy – perfekcyjne dopasowanie do grupy docelowej. Dlatego też chciałam podzielić się odczuciami po lekturze, z perspektywy (na ogół) nie redaktora, lecz czytelnika.

Pierwsze wrażenia

Moje podejście do publikacji Lekko zmieniało się podczas lektury. Początkowo byłam zaciekawiona. Wszak książki o tematyce około psychologicznej czytuję nie tylko w ramach pracy. Na ogół do wszelkich popularnych tekstów dotyczących psychologii, coachingu, rozwoju osobistego jestem nastawiona dość sceptycznie – irytują mnie uproszczeniami i uogólnieniami, nastawionym na masowego odbiorcę językiem. Czasem znajduję w popularnych psychologicznych wywodach coś dla siebie, lubię jednak, by teorie miały solidny fundament naukowy. Z początku zatem książka Dominika Waszka zainteresowała mnie jako kolejna publikacja ukazująca inną perspektywę spojrzenia na depresję. Zawsze warto zbadać temat dogłębnie, nieprawdaż?

Po kilkunastu stronach zaciekawienie zaczynało robić miejsce dla innych odczuć. Najsilniejsza była wzrastająca irytacja. Z każdą kolejną stroną książka mnie coraz bardziej wkurzała. Że się nie zgadzam z autorem i co to w ogóle ma być?! Toż to równie dobrze od razu można iść na tory! Jako redaktorka miałam ten komfort, że mogłam sobie pozwolić na pewne delikatne sugestie, uwagi i wrażenia z lektury i podyskutować z autorem o tym i o owym, co wzbudziło moją wątpliwość. Nie ograniczałam się zatem w dodawaniu komentarzy do tekstu, wychodząc z założenia, że jak zmienię zdanie – to się usunie przed wysyłką do autora. Cierpliwie czytałam dalej. Gdzieś tam zaczęła mi kołatać myśl: „no tak, terapeuta prowokatywny, to i prowokuje, niewątpliwie!”. Aż w pewnym momencie coś kliknęło. W sumie… to nawet ma sens. Nawet się zgadzam z tą… i tamtą teorią…

Uwaga! BRZYDKIE WYRAZY!

Język autora jest, oględnie stwierdzając, specyficzny – pod tym względem, że niczego nie owija w przysłowiową bawełnę. Powszechnie uważane za niecenzuralne wyrazy na okładce i obfite rzucanie mięsem w samym tekście są tego najlepszym dowodem. Wiele osób tutaj może pokręcić głową, uznać, że to razi, że nie na miejscu, że książki to tylko piękna literacka polszczyzna, ewentualnie motyla noga, z dala od ludzkich członków. Z reguły bym się zgodziła, bo nie lubię rzucania mięsem bez potrzeby. Wzmocniona partykuła ma jednak tutaj swoją funkcję i pełni ją tak, jak powinna – wyraża to, do czego motyla noga nie wystarczy. Dobrze, że w ostatecznej wersji Lekko znalazło się miejsce na wstęp i kilka wyjaśnień – w kwestiach stosunku autora do wulgaryzmów właśnie, neurolingwistyki czy wiary. Ja dość szybko złapałam ten styl i weszłam w nieco gawędziarską konwencję.

Książka jest napisana – uwaga, plot twist – bardzo lekko. Pozwala na czytanie z pewnym dystansem w stosunku do zawartych w niej teorii – a nawet wymaga tego dystansu od czytelnika. Nie bez powodu autor we wstępie uprzedza:

„[…] Właśnie dlatego ta książka jest przeznaczona głównie dla wariatów: zawiera szalone koncepcje, fatalne rady, kompletnie niedorzeczne wnioski wyciągane z zupełnie idiotycznych założeń.
Jeśli jesteś wariatem, poczujesz się tu jak w domu. W przeciwnym wypadku, gdy żyjesz w zaprzeczeniu co do swojego szaleństwa, możesz ją przeczytać i tak — choćby w celach rozrywkowych. Ten aspekt nie był szczególnie trudny do osiągnięcia, ze względu na pewną moją przypadłość, o której chyba warto cię tu ostrzec. Nie wiem, mianowicie, czy i kiedy żartuję”.

Jako wariatka po pewnych początkowych, kulturowo zakorzenionych w umyśle oporach, prędko rozgościłam się w tekście i zgodziłam na jego szalone konwencje. I nie przeszkadzały mi obrazowe metafory, kontrowersyjne teorie (no, może poza jedną, związaną z systemem edukacji – tak, Panie Dominiku, tych nauczycieli nie przełknęłam tak lekko) czy bezpośredni język. Trzeba zaznaczyć, że te zabiegi językowe bynajmniej nie odebrały tekstowi błyskotliwości czy erudycji – zabawy neurolingwistyczne zapewniły mi sporo rozrywki, jako że uwielbiam etymologię i Słownik etymologiczny Brücknera czytuję do poduszki, a językowej sprawności i celności riposty (również kierowanej ku samemu sobie) niejeden pisarz mógłby autorowi pozazdrościć.

Lekko. Jak pokochać depresję? Dominik Waszek

To jak to jest z tą depresją?

Wychodząc ponad warstwę językową i wracając jeszcze na moment do samej merytoryki – im bardziej zagłębiałam się w wywód, tym silniej konstatowałam, że hej, to faktycznie nie jest takie głupie. Doświadczyłam tego czy tamtego i jakby tak się zastanowić… faktycznie coś w tej, dajmy na to, Gierce Dobroć jest…

Znalazłam w publikacji Lekko kilka teorii, które stały się mi bliskie. Może faktycznie depresja pojawia się w naszym życiu po coś. Skłania do tego, by wyrwać się z błędnego koła spraw, które nas unieszczęśliwiają, i w końcu skupić na sobie – swojej psychice, komforcie, potrzebach. Może warto ją pokochać, posłuchać, co ma do powiedzenia, i pewne aspekty życia zmienić…? By w tym życiu było nieco wygodniej, zabawniej, by mieć odrobinę więcej dystansu w stosunku do siebie, innych i życia? By żyło się jakoś tak bardziej… lekko?

Lekko. Jak pokochać depresję? na pewno nie jest książką dla każdego. Ale nie bez powodu mówi się, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do… Nietzschego? Jestem przekonana, że wiele osób w książce Dominika Waszka odnajdzie wartościowe treści – a przy okazji uśmieje się tu i ówdzie. Konieczna jest tylko zdrowa dawka dystansu.

Panie Dominiku, dziękuję za zaufanie i udaną współpracę przy tej publikacji. Czekam na kolejną, tę, w której koty zjadają nauczycieli, czyli fantastykę naukową w prowokatywnym wydaniu!

Ostatnio na blogu:

Dodaj komentarz

VOUCHER NA WYDANIE KSIĄŻKI